Podróż do Japonii, to jak podróż na obcą planetę – wszystko jest ciekawe 😉
Tokio przywitało nas piękną, słoneczną pogodą. Po dotarciu do hotelu i zostawieniu bagaży, pora na pierwsze kulinarne doświadczenia. Odważnie idziemy za miejscowymi. Wchodzimy do małej, osiedlowej restauracji, gdzie wzbudzamy zainteresowanie i lekką konsternację kelnerek. Zdaje się, że mówią do siebie na wzajem „Ty do nich idź”. Dostajemy japońskie menu, a po chwili już wiemy, że nikt nie mówi po angielsku. Kelnerka wychodzi nam jednak na przeciw i pyta „ciken?”. Potakujemy i po 5 min. na stole pojawia się cały zestaw obiadowy, zupa miso, kurczak z warzywami, ryż i deser w postaci kokosowej galaretki. Miejscowi wiedzą, co robią, bo wszystko jest pyszne.
Po takim obiedzie można zwiedzać i podziwiać Tokio do późnej nocy, kiedy to wybieramy się na Tokio Tower. Wieża jest odwzorowaniem wieży Eiffla i również posiada punkt widokowy. Poniżej tarasu widokowego, znajdują się sklepy z japońskimi słodyczami. Trzeba wiedzieć, że Japończycy nie lubią kupować kota w worku, stąd przed niemal każdą restauracją, cukiernią znajdują się plastykowe odlewy potraw. Na początku wydaje się to całkiem zabawne, potem dostrzega się praktyczną stronę, która ułatwia wybór. Same ciastka wyglądają na takie, po których zjedzeniu, można w nocy świecić. Każde z nich posiada pochłaniacz wilgoci(!), a termin ważności ciastka upływa w 2022 roku… No to nie ma rady, od teraz w nocy oszczędzamy na prądzie i świecimy sami 😉
Panorama z Tokio Tower.
Już w pierwszym dniu nie obejdzie się jednak bez spróbowania sushi. Wybieramy dobrze oceniany bar sushi, który otwarty jest do północy. Tutaj menu jest już po angielsku. Wybieramy kilka zestawów, ale kucharz kiwa palcem i mówi, że to dla nas za dużo. HAHA! Biedaczek nie zna naszych możliwości… zamawiamy więc po kolei 😉 Do sushi zamówiliśmy sake na zimno (podawane jest również na ciepło). Sake, to alkohol produkowany ze sfermentowanego ryżu, nie dziwi więc fakt, że smakuje po prostu jak bimber. Wracając do sushi – niebo w gębie. Potem przekonaliśmy się, że w tak na prawdę w niewielu miejscach kucharze robią sushi maki (rollsy). Najpopularniejsze są nigiri. Istota tkwi w prostocie. Dobrej jakości wilgotny ryż i świeża ryba. Pomiędzy nimi wasabi. Takie łatwe i takie trudne.
Kolejne dni przynoszą całą masę wrażeń. Tokio jest ogromne, a jednak świetnie zorganizowane. Pod wieloma względami lepiej niż Szwajcaria, którą mieliśmy pod tym względem za numer jeden.
Widać to doskonale na peronach pociągów czy metra, gdzie wszyscy ustawiają się w kolejce do wejścia. Nikt się nie przepycha, każdy się zmieści, bo pociągi odjeżdżają co kilka minut. Co więcej ustawianie się w kolejkach nie jest przypadkowe – na peronach rozrysowane są oznaczenia wagonów poszczególnych pociągów. Wszystko jasne i czytelne. Perony skąd odjeżdżają szybkie pociągi tzw. Shinkanseny, są dodatkowo oznaczone „first, and second”, co oznacza, że w kolejce „first” ustawiają się pasażerowie pociągu, który odjeżdża najwcześniej, „second” zarezerwowane jest dla pasażerów następnego pociągu, gdy pierwszy odjedzie, dopiero wszyscy z drugiej kolejki przechodzą od pierwszej.
Japonia jest również wzorem do naśladowania pod względem wysokiej kultury higieny. I chociaż wydaje się lekką przesadą, że cała masa Japończyków chodzi w maseczkach na twarzy bez konkretnego powodu (są po prostu modne), to jednak pozostałe pobudki (chęć niezarażania wszystkich innych własną chorobą) i inne zwyczaje są warte uwagi. W każdej restauracji otrzymuje się przed posiłkiem gorący, mokry ręczniczek do wytarcia dłoni. W większości publicznych toalet znajdują się dezynfektory oraz nowoczesne sedesy z podgrzewaną deską i wieloma funkcjami – bidetem i prysznicem. Japonki noszą w swoich torebkach mały ręczniczek, którym przecierają twarz i ręce. Ręczniczek okazuje się faktycznie przydatny – w okolicach Kioto, Osaki czy Hiroszimy, kiedy nawet w kwietniu, przy temperaturze ok. 20 stopni, wilgotność jest tak wysoka, że człowiek czuje się jak w saunie…
Wracając do tematu jedzenia. Restauracje w hotelach serwują zarówno śniadania w stylu europejskim, jak i japońskim. A jak wygląda japońskie śniadanie? Pierwszy posiłek dnia zaczyna się od zupy miso – czyli zupy na bazie soi, zazwyczaj z dodatkiem tofu, wodorostów i zielonej cebulki. Swoją drogą zupa miso to danie, które w Japonii podawane jest, jako dodatek, do każdego posiłku. Potem można zjeść rodzaj „owsianki” z ryżu z dodatkiem fermentowanych owoców czy wodorostów. Popularny jest również japoński omlet, a także makaron z grzybami i ryby.
Kilka pierwszych dni spędziliśmy w Tokio, gdzie w pobliżu największej i najpopularniejszej świątyni buddyjskiej w stolicy – Sensoji, znajduje się kiermasz z pamiątkami. Tam spróbowaliśmy ciastek, z bardzo popularnym, nadzieniem z czerwonej fasoli. W tym wydaniu fasolka nas nie urzekła.
Sama świątynia robi wrażenie. Wciśnięta między nową zabudowę Tokio, stanowi przykład połączenia tradycji z nowoczesnością.
Również w okolicy Sensoji, wstąpiliśmy na pyszne japońskie pierogi, z mięsnym i warzywnym nadzieniem – gyoza. Cienkie ciasto, opiekane z każdej strony, wraz z sosem sojowym, jest wprost cudowne i według mnie stanowi konkurencję dla naszych ruskich.
Wycieczka na przełomie marca i kwietnia była strzałem w dziesiątkę. Wiśnie zaczęły właśnie rozkwitać. Najpiękniej było w Park Ueno, który jest najpopularniejszym miejscem oglądania wiśni. Z tego powodu w parku znajdowały się również liczne kramy z jedzeniem. Nas skusił szaszłyk z kraba.
Po zwiedzaniu kilku kompleksów świątyń i wiśniowych parków, udaliśmy się również do dzielnicy elektroniki, anime i mangi – Akihabara. Miejsce, które może przytłoczyć ilością kolorowych i krzykliwych reklam. Półki sklepowe uginają się pod ilością towarów. A fani komiksów mogą spędzać długie godziny na szukaniu odpowiedniej lektury. Miłośnicy gier również znajdą swój raj – wielopiętrowe budynki z automatami do gier, w których już po samym zapachu można stwierdzić, że nie jedna osoba spaliła tam mnóstwo kalorii…
Tokio, to również doskonała baza noclegowa na wypady poza stolicę. Blisko stąd do Johohamy i Kamakury. W tej drugiej miejscowości znajduje się posąg Wielkiego Buddy z 1252 roku. Figura jest faktycznie wielka. Ucho Buddy mierzy 1m 90 cm! W pobliżu posągu, znajduje się również buddyjska świątynia Hase-dera, z pięknym ogrodem i widokiem na ocean.
Po drodze do świątyni warto odwiedzić małą cukiernię, z ręcznie robionymi ciastkami z czerwonej fasoli o różnych smakach. Najlepsze było z rzecz jasna – z czekoladą 😉
W Jokohamie – w drugim co do wielkości mieście po Tokio – znajduje się muzeum historii zupy Ramen – japońskiego rosołu z makaronem i różnymi dodatkami. Zupa ta przywędrowała do Japonii z Chin i doczekała się kilku modyfikacji. W muzeum odbywają się również warsztaty z przygotowywania makaronu i zupy. Trzeba się jednak zapisać na nie z dużym wyprzedzeniem. Bez warsztatów samo muzeum nie stanowi szczególnej atrakcji. Ciekawa jest jedynie sala pokazująca opakowania zupek błyskawicznych od początku ich powstania.
Na jednodniową wycieczkę warto udać się również do Nikko – miejscowości położonej 140 km od Tokio, gdzie znajduje się ogromny kompleks świątyń. Najstarsza świątynia pochodzi z 766 r. Kompleks został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Idąc od dworca w stronę świątyń mija się most Shin-kyo. Przejście po nim, za opłatą, może przyczynić się do uzyskania w przyszłości wielkiej fortuny.
Wszystkie świątynie są bogato zdobione i to właśnie stąd pochodzi płaskorzeźba przedstawiająca trzy mądre małpki (jedna zakrywa oczy, druga buzię, a trzecia uszy), co oddaje buddyjskie zalecenie: „nie widź złego, nie słysz złego, nie mów złego”.
Ponieważ temperatura podczas zwiedzania nie rozpieszczała (gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg), świetnie było zjeść rozgrzewającą zupę z krewetką w tempurze i makaron ze smażonym mięsem i jajkiem. Warto wiedzieć, że Nikko słynie z produkcji wysokiej klasy Yuby. Jest to produkt wytwarzany podczas podgrzewania tofu i podobnie jak ono, również jest bardzo bogate w proteiny. Yobę można jeść na różne sposoby – jako dodatek do zup, czy sushi. Wiele restauracji w Nikko ma je w swojej karcie.
Po obiadku może deser? Przechodzimy obok witryny z reklamą tradycyjnych ciastek z Nikko. Wyglądają jak nasze kluski na parze, są ciepłe i miękkie. Ale co to? W środku znowu farsz z czerwonej fasoli… Japończycy mają pyszną kuchnię, ale desery to trochę inna bajka.
Na tym pora zakończyć pierwszą część japońskiej relacji. W drugiej trochę o Osace, Kioto Hiroszimie i Kobe.
W Yokohamie jest Shin-Yokohama Raumen Museum. Miejsce z wyjątkowym klimatem i rewelacyjnym ramenem w kilkudziesięciu rodzajach 🙂
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Dzięki, może następnym razem uda się sprawdzić 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba