Czy wiecie skąd dokładnie pochodzi Carpaccio i Tiramisu? Właśnie z Wenecji! Jest to miasto niezwykłe, które ma dwa oblicza. Jedno tłoczne i hałaśliwe. Drugie tajemnicze i ciche.
Decydując się na wycieczkę pod koniec października liczyliśmy na to, że w Wenecji nie będzie już tylu turystów, co w sezonie. Podobny tok myślenia musiało mieć wiele innych ludzi…Przeważająca część odwiedzających Wenecję, to Amerykanie i Anglicy.
Wenecja jest niewątpliwie miastem nastawionym na turystów. A to powoduje, że jest hałaśliwa i zatłoczona. Przy głównych ulicach wszędzie znajdują się sklepy ze światowej marki ubraniami, sklepiki z maskami, szkłem, pamiątkami i galanterią skórzaną. Na każdym kroku restauracje, których menu jest wszędzie takie samo. Trudno znaleźć coś regionalnego. Trzeba dużo chodzić, szukać, omijać tłumy. Wsłuchiwać się w głosy dobiegające z restauracji, wyszukiwać włoskiego języka – tam gdzie je Włoch, prawdopodobnie będzie też smaczne jedzenie. W końcu jest miejsce, gdzie z karty można wybrać coś weneckiego. Zamawiamy i jest pysznie!
Na przystawkę rybna pasta podawana na bułeczce i polenta. Dość nietypowe i nie do końca dla mnie zrozumiałe. Bo to w końcu kanapka rybą i obok kaszka kukurydziana…ale zjadłam ze smakiem.
Potem gnocchi zapiekane w sosie śmietanowym z boczkiem i serem. Strzał w 10!
W każdej restauracji, nawet, gdy karta win o tym nie wspomina, warto zapytać o domowe wino, które ma zazwyczaj pyszny, lekki i łagodny smak i cudowny zapach winogron.
W kolejnym dniu wybrałam na przystawkę, coś co znane jest praktycznie wszędzie, a pochodzi właśnie z Wenecji. Mowa o wołowym Carpaccio.
Danie główne, to świeża, pieczona dorada z ziemniakami, oliwkami i pomidorami.
W menu większości restauracji znajdują się świeże ryby i owoce morza, podawane z makaronem lub risotto. Popularny jest również makaron barwiony atramentem z mątwy, czemu zawdzięcza czarny kolor. Warto wspomnieć, że do każdego rachunku w restauracjach dodawana jest opłata za tzw. nakrycie stolika (ok. 3 euro). Bardzo często wliczony jest również napiwek. Gdy podczas jedzenia, gra muzyka na żywo, możecie spodziewać się doliczenia dodatkowej opłaty (nawet 6 euro).
Być we Włoszech i nie spróbować włoskich deserów to grzech. A jeśli wziąć pod uwagę, że Tiramisu pochodzi właśnie z Wenecji, to jest to grzech ciężki. Pyszna była również pana cotta i lody na patykach! Zawsze w towarzystwie espresso, które w każdym miejscu jest przepyszne i niedrogie (ok. 2 euro), z wyjątkiem placu św. Marka, gdzie ta przyjemność kosztuje już 9 euro.
Jako przekąskę spróbowaliśmy również arrancini – to ryżowe kulki, panierowane w bułce tartej i smażone w oleju, z różnym nadzieniem (mięsnym, warzywnym, grzybowym). To trochę tak, jakby jeść oscypka nad polskim morzem, bo arrancini pochodzi z Sycylii, ale byliśmy ciekawi ich smaku. Po takiej ryżowej kulce, głód znika na jakiś czas i można dalej zwiedzać.
A jest co zwiedzać! Plac św. Marka, nazwany przez Alfreda de Musseta „salonem świata”, Bazylia św. Marka, Pałac Dożów, Most Rialto, to tylko niektóre obowiązkowe miejsca na liście. Panoramę Wenecji można podziwiać z 96-metrowej wieży Kampanili, na której znajduje się pięć dzwonów św. Marka. Na jej szczyt wjeżdża winda (wstęp 8 euro).
Będąc w Wenecji szkoda nie skorzystać z romantycznego rejsu gondolą. Ceny są ustalone odgórnie i wynoszą od 80 do 120 euro, w zależności od długości trasy. W praktycznie w każdym możliwym zakątku Wenecji, są przystanki, w których uprzejmi Goldolierzy, ubrani w pasiaste bluzki i kapelusze, czekają na głodnych wrażeń turystów. Wśród nich byliśmy również i my. 45-minutowy trasa minęła tak szybko, że aż szkoda nam było wysiadać. Gondolier podczas rejsu opowiadał o historii Wenecji, pokazywał budynki, w których niegdyś mieszkał m.in. Antonio Vivaldi czy Giacomo Casanova. Czasem podśpiewywał włoskie piosenki. Zdradził nam również sekret. Most, który widać na zdjęciu poniżej, nazywany Mostem Westchnień, ma czarodziejskie moce. Zakochane pary powinny pomyśleć marzenie i pocałować się pod nim. Dam znać, gdy marzenie się spełni! Most łączący Pałac Dożów z budynkiem więzienia, swoją sławę zawdzięcza XIX-wiecznym romantycznym pisarzom. Według ich wyobrażeń przechodzący tędy skazańcy mieli tęsknie wzdychać (stąd także nazwa mostu) do swych ukochanych pozostających na wolności.
Drugie oblicze Wenecji wyłania się dopiero wieczorem, gdy przechadzając się wąskimi, mniej zatłoczonymi uliczkami Wenecji odnosi się wrażenie, że jest w jakiś sposób nierealna. Tak jakby zbudowana na potrzeby filmu. Tajemnicze, wąskie uliczki, czasem tylko lekko oświetlone, cisza, pranie na sznurkach,…tak jakby czas się zatrzymał dawno temu. Taki klimat utrzymuje się aż do świtu, kiedy powoli zaczyna tlić się życie. Dostawcy produktów wsiadają na motorówki i kursują po wąskich kanałach, a na targu niezbyt pośpiesznie rozkładane są owoce, warzywa, świeże ryby i owoce morza. Wtedy, gdy turyści śpią w najlepsze, Wenecja jest oazą spokoju. Ale około 8 rano, miasto zaczyna tętnić życiem, co nieodzownie wpisane jest w los, każdego pięknego miasta.
Wenecja, to idealne miejsce na kilkudniową, romantyczną wycieczkę. Pomimo dużej ilości turystów, długich kolejek oczekujących na zwiedzanie, raczej nikt nie będzie zawiedziony.
A już wkrótce relacja z kolejnej wycieczki, tym razem do Toskanii 🙂