Wakacje w Szkocji zaliczymy do bardzo udanych. Pogoda rozpieszczała, widoki zachwycały, a jazda samochodem lewą stroną jezdni wcale nie była taka straszna 😉 Po sporej przerwie – zapraszam!
Przygotowania do wakacji w Szkocji wymagały całkiem sporo czasu. Plan zakładał kilkudniowy pobyt w Edynburgu, a następnie wypożyczenie samochodu i jazdę na północ. Wiele noclegów w mniejszych miejscowościach trzeba było rezerwować e-mailowo, bo nie było ich w bazie serwisów booking czy trivago.
Nie mamy dobrych doświadczeń z brytyjskimi lotniskami. Podobne wrażenie mamy również z lotniskiem w Edynburgu. Po przylocie czekaliśmy godzinę na bagaże. Nie było informacji kiedy można się ich spodziewać, a pasażerowie, którzy przylecieli po nas, dostawali je szybciej niż my (może nasz lot miał jakiegoś pecha). Transport z lotniska okazał się za to szybki w organizacji – pod wyjście z lotniska podjeżdżają dwupoziomowe autobusy, których trasa wiedzie przez główne punkty miasta. Bilet jednostronny kupuje się w kiosku przed wejściem do autobusu.
Prognozy pogody dla Edynburga wskazywały na 18 stopni i słoneczną pogodę z mgłą rano. Coś dla nas – czyli miłośników temperatury około 20 stopni! Szybko zorientowaliśmy się jednak, że 18 stopni w Edynburgu to nie to samo 18 stopni, co w Zurychu, czy w Krakowie. Wszystkiemu winny jest wiatr, który obniża o dobrych kilka stopni odczuwalną temperaturę. Przez chwilę żałowałam, że nie wzięłam czapki, a na widok rozebranych, jak w letnie dni, mieszkańców robiła mi się gęsia skórka.
Pierwszy dzień spędziliśmy na spacerze po starym centrum miasta. Zahaczyliśmy o muzeum iluzji – Camera Obscura (https://www.camera-obscura.co.uk/), pełne różnych optycznych zjawisk, wprowadzających nieco w świat magii. Zabawa dla całej rodziny 😉
Zaraz obok znajduje się The Scotch Whiskey Museum, w którym można wykupić sobie wycieczkę po destylarni i zasmakować różnych rodzajów whiskey. Nas jednak odstraszyła ilość turystów, poza tym w planie mieliśmy zwiedzanie innej destylarni poza Edynburgiem. Wspinając się dalej dochodzi się do królewskiego zamku. Uwaga – kolejki zwiedzających, zwłaszcza w weekendy, są ogromne! Warto kupić bilet online (https://www.edinburghcastle.scot/). Po zwiedzeniu zamku, odkrywanie wąskich, uroczych uliczek miasta już samo w sobie stanowi atrakcję.
Fani filmów kostiumowych, których akcja dzieje się w XVIII i XIX wieku, będą zachwyceni, jeśli zajrzą do The Georgian House, w którym można obejrzeć jak wyglądało wyposażenie domu z tamtych czasów. W trakcie zwiedzania można porozmawiać z przemiłymi starszymi Wolontariuszami, którzy chętnie podzielą się swoją wiedzą (https://www.nts.org.uk/visit/places/georgian-house).
Narodowe Muzeum Szkocji to „must go” pobytu w Edynburgu. Muzeum jest całkowicie darmowe, a można w nim spędzić nawet kilka dni. Każdy znajdzie coś dla siebie. Fani fizyki, chemii, pojazdów, historii, rzeźby, a nawet mody ( i nagle doceniasz, że nie musisz dokładać wysiłków, by przejść frontem przez drzwi, nie mówiąc o jeździe samochodem :D)
Na spokojny spacer można się udać do darmowego królewskiego ogrodu botanicznego, albo na wzgórze Calton Hill, skąd rozpościera się panorama na niemal całe miasto.
Na kolację warto udać się do poleconej nam przez miejscowych, restauracji Angel with Bagpipes (http://www.angelswithbagpipes.co.uk/the-restaurant/) z pyszną kuchnią szkocką i europejską. Rezerwacja możliwa jest online. Wartą polecenia jest również restauracja Otro (https://otrorestaurant.co.uk/). Odwiedziliśmy też restaurację Jamies Olivera – jedzenie smaczne, ale dość długo się na nie czeka, jest bardzo tłoczno i głośno. Chyba byśmy tam nie wrócili.
Co do kuchni właśnie: w Edynburgu znajduje się całe mnóstwo restauracji z wszystkich zakątków świata. Jest więc w czym wybierać – fish and chips nie musi być jedyną opcją 😉 Pisząc o restauracjach nie mogę nie wspomnieć, że w sporej większości z nich pracują Polacy – spotykaliśmy rodaków niemal na każdym kroku!
Wracając do jedzenia, z naszych kilkudniowych obserwacji wynika, że typowe szkockie śniadanie składa się z jajek, bekonu, czerwonej fasoli, pieczonych pomidorów, kiełbasy i haggis – czyli czegoś na wzór znanej nam kaszanki. Alternatywą jest owsianka z miodem i owocami w zalewie. W mniejszych miejscowościach, gdzie wybór restauracji nie jest już taki duży jak w Edynburgu, króluje smażona ryba i frytki, z dodatkiem w postaci groszku. Nic więc dziwnego, że po powrocie z wakacji rzuciliśmy się na wszystko co zielone, owocowe i warzywne 😀
Typowym szkockim deserem jest fudge – krówki, w różnych smakach, sprzedawane niemal na każdym kroku, w równie dużej ilości co whiskey, czy ubrania i akcesoria w szkocką kratkę. Ciekawostką jest, że Szkoci tak kochają wspomniany wcześniej haggis, że produkują różności o tym smaku. Na przykład chipsy:
Po kilku dniach spędzonych w szkockiej stolicy, wyjechaliśmy na północ. Pełni emocji, bo to pierwsza jazda lewą stroną samochodem, wystawiliśmy naszą koncentrację na sporę próbę „pamiętaj skręć na lewy pas! Pamiętaj na rondzie w lewo!”). Jazda okazała się całkiem przyjemna, głównie za sprawą małego ruchu samochodowego i poruszania się po dwupasmowych autostradach. Strach okazał się mieć wielkie oczy 😉
Pierwszym przystankiem była destylarnia Blair Athol (https://www.malts.com/en-row/distilleries/blair-athol/). Oprowadzanie z przewodnikiem po zakładzie trwa ok. 45 minut i kończy się lekcją o degustacji whiskey. Kierowcy nie są poszkodowani i dostają porcję degustacyjną na wynos. Ciekawostką jest, że w pobliżu każdej destylarni whiskey, kora drzew przybiera czarną barwę za sprawą specjalnych grzybów, które żywią się bakteriami znajdującymi się w powietrzu. Nie ma więc zbyt dużych szans na ukrycie nielegalnego biznesu. Każdy Szkot wie, że czarne drzewa oznaczają, że w pobliżu wytwarzany jest narodowy alkohol.
Niedaleko destylarni mieści się restauracja Victoria’s (https://www.victorias-pitlochry.co.uk/), w której serwują naprawdę pyszną smażoną rybę w cieście, czy łososia na parze w dużej ilości warzyw.
Punktem docelowym tego dnia była mała miejscowość Inverness, gdzie ze wzgórza zamkowego, można podziwiać piękną, zieloną panoramę miasta. Nam trafiła się dodatkowa atrakcja: ulicami miasta przechadzała się grająca szkocka orkiestra, która wprawiła nas w jeszcze lepszy nastrój, który i tak był doskonały. Pogoda zaczynała nas rozpieszczać. Im dalej na północ od Edynburga, tym cieplej i słoneczniej!
Kolejny dzień to jazda do owianego nierozwiązaną zagadką, jeziora Loch Ness. Wczesna ranna pogoda idealnie nadawała klimat miejscu. Mgliste wzgórza, tajemniczy potwór… mieliśmy szczęście i nam udało się go zobaczyć na własne oczy!
Z bliska pewnie wyglądałby tak:
Każdy ciekawy jak to naprawdę jest z tym potworem, niech zajrzy do muzeum znajdujące się w pobliżu Jeziora (http://www.lochness.com/). Kilka multimedialnych sal prezentuje historię legendarnego potwora oraz efekty prowadzonych przez wiele lat badań.
Koniec mrocznego klimatu skończył się wraz z dojechaniem do kolejnego punktu wycieczki. Ruin zamku Urquhart datowanymi na XIII do XVI wieku (https://www.historicenvironment.scot/).
Następny przystanek na trasie, to znany z jednego z serii filmów o agencie 007 James’ie Bond – „The World is Not Enough” – zamek Eilean Donan. Żeby wprawić się w prawdziwy klimat miejsca, dodam teledysk nakręcony na zamku. Uwaga, ostatni zwiedzający wpuszczani są o 17:00!
Dzień pełen atrakcji zakończyliśmy przejechaniem przez most Skye na wyspę o tej samej nazwie, gdzie w malutkiej miejscowości znajdującej się zaraz za mostem, podziwialiśmy piękne widoki o zachodzie słońca (czyli do jakiejś 23:30 – ach dłuugie czerwcowe dni!)
Rzadko polecam miejsca noclegowe, ale zrobię wyjątek i wspomnę o pokojach w White Heather Hotel (http://www.whiteheatherhotel.co.uk/), skąd rozpościerają się widoki na ruiny zamku i jezioro. Hotel ma zaledwie kilka pokoi, ale wyróżnia się obsługą. Przemiła właścicielka dba o wszystkie szczegóły.
Wyspa Skye oferuje liczne szlaki turystyczne, skąd rozpościerają się wspaniałe widoki.
Na wyspie znajduje się również zamek Armadale, z pięknymi ogrodami i muzeum opowiadającym o historii Szkocji.
Całkiem niedaleko znajduje się stacja, skąd odpływają promy na „ląd”. Bilety można kupić online na konkretny dzień i godzinę. I właśnie tym sposobem transportowaliśmy się po kilku dniach spędzonych na uroczej wyspie. Wracając do Edynburga zahaczyliśmy jeszcze o dwa miejsca. Pierwsze to znany z ekranizacji Harry’ego Pottera, most Glenfinnan. Mugolami nie jesteśmy, ale byliśmy na miejscu o niewłaściwej porze roku – pociąg do Hogwart’u już odjechał…
By zobaczyć most trzeba zatrzymać się na znajdującym się w pobliżu publicznym, płatnym parkingu – zadanie nie jest łatwe, bo parking jest mały, a zainteresowanie ogromne. Musieliśmy krążyć i nawracać kilka razy, ale w końcu się udało. Potem 5-minutowa wędrówka na wzgórze i most ukazał się w pełnej krasie. Muszę jednak przyznać, że widok na drugą stronę wzgórza przypadł mi do gustu dużo bardziej 😉
Ostatnim punktem wycieczki był zamek Doune z XIV wieku, słynnego z komedii Monty Python i Święty Graal (https://www.historicenvironment.scot/visit-a-place/places/doune-castle/).
Po powrocie do Edynburga, odetchnęliśmy z ulgą, że jazdę samochodem mamy już za sobą. Udało się nam się na prawdę sporo zobaczyć i odpocząć. Szkocja ugościła nas w iście królewskim stylu! 😉